Archiwalna Strona Wspomnienia o Bolesławie Podmostko - Nieruchomości, działki, sprzedaż, imprezy Międzyzdroje

wstecz

strefa mieszkańca

strefa turysty

Mąż mój, Bolesław Podmostko urodził się dnia 25 listopada 1924 roku w Postarzynie, powiat Wilejka, województwo wileńskie.

Już jako niespełna szesnastoletni chłopiec, w 1940 roku wstąpił do Związku Walki Zbrojnej, gdzie początkowo powierzono mu funkcję łącznika a następnie zwiadowcy i równocześnie skierowano do konspiracyjnej szkoły podchorążych.

Po jej ukończeniu w roku 1942 – już pod okupacją niemiecką - kontynuował działalność kon-spiracyjną w strukturach tworzonego właśnie wileńskiego okręgu Armii Krajowej, w którą przekształcony został ZWZ, przyjmując pseudonim „Góral”.

W tym okresie nawiązał współ- pracę z pierwszym leśnym oddziałem AK, organizowanym przez por. Antoniego Burzyńskie- go „Kmicica”, zaś po jego rozbiciu latem 1943 roku, wraz z resztką ocalałych żołnierzy wcie- lony został w skład jednego z plutonów - tworzących zalążek przyszłej V Brygady AK - pozostających pod rozkazami majora Zygmunta Szendzielarza „Łupaszki”.

Swój „chrzest bojowy” przeszedł jesienią 1943 roku pod Łyntupami w czasie ataku na nie- miecki pociąg gospodarczy, walcząc jako dowódca drużyny w stopniu kaprala podchorążego.

Kilka miesięcy później brał udział w największej akcji zbrojnej wileńskiej AK – operacji „Ostra Brama”, w efekcie której – ramię w ramię z Armią Czerwoną – w dniu 15 lipca 1944 roku wyzwolone zostaje Wilno. Następnego dnia – wedle poczynionych wcześniej uzgodnień - miała odbyć się wspólna defilada akowców i czerwonoarmistów.

Niestety, mimo przyjętych zobowiązań i wspólnego wysiłku zbrojnego, strona sowiecka kolejny raz dopuściła się aktu wiarołomstwa i zdrady: ówczesny dowódca 3 Frontu Białoruskiego, gen. armii Iwan Czerniechowski zaprosił tego dnia do swojej kwatery komendanta Wileńskiego Okręgu AK, płk Aleksandra Krzyżanowskiego „Wilka” i dowódców podległych mu brygad rzekomo na odprawę.

Tymczasem wszyscy, którzy się stawili, zostali natychmiast rozbrojeni i aresztowani przez NKWD, w tym oczywiście także sam płk „Wilk”. Zaledwie kilku wyższych oficerów, a wśród nich „Łupaszka” przezornie nie stawiło się na tą „odprawę”, dzięki czemu uniknęli aresztowania.

To oni właśnie podjęli desperacką próbę przebicia się wraz ze swymi oddziałami w rejon wcześniej ustalonej koncentracji, to znaczy - do Puszczy Rudnickiej. Mój mąż był jednym z nich.

Ta śmiała akcja wprawdzie się powiodła, lecz w rejonie Królewskich Miednik partyzanci natknęli się na regularne oddziały Armii Czerwonej, wyposażone także w jednostkę pancerną czołgów.

Zostali wiec otoczeni i po kilku dniach rozpaczliwej obrony zmuszeni do kapitula- cji. Z okrążenia – dziękując Opatrzności - wydostał się jedynie „Łupaszka” z oddziałem kawalerii.

Pozostali, a mój mąż wraz z nimi, po odmowie złożenia przysięgi według roty zatwierdzonej przez gen. Zygmunta Berlinga, zostali aresztowani przez NKWD i w połowie sierpnia 1944 roku,w bydlęcych wagonach, przetransportowani do obozu jenieckiego w okolicach Kaługi, gdzie sami wykopać musieli sobie tzw. „ziemlanki”, w których nocowali, w ciągu dnia zaś przymusowo pracowali przy wyrębie lasu.

Po pewnym czasie, przy takiej właśnie pracy – korzystając z chwilowego zamieszania przy upadku kolejnego, ściętego świerka - zimą na przełomie roku 1944/1945 udało mu się - wraz z dwoma kolegami - zbiec i po kilkumiesięcznej, samotnej tułaczce (zgodnie uznali bowiem, że wspólne, w trzyosobowej grupie, przedzieranie się przez nieznane terytorium obcego kraju, i to w warunkach wojennych, byłoby zbyt podejrzane i niebezpieczne; nawiasem mówiąc – mąż nigdy później owych kolegów nie spotkał, nie wiedział więc w ogóle czy udało im się dotrzeć do kraju, ani też jakie były ich dalsze losy – być może był jedynym, któremu ucieczka ta się powiodła!), wiosną 1945 roku zdołał powrócić do Kraju (z licznymi odmrożeniami i zapaleniem płuc).

Wracał zaś także przez województwo lubelskie, gdzie przez pewien czas odpoczywał i leczył się w dużym gospodarstwie u krewnych mojego ojca. To tam właśnie się poznaliśmy…

Mąż początkowo – ze względu na represje, jakim poddawani byli „żołnierze wyklęci” nie ujawnił swej aktywności partyzanckiej, lecz podzielił – jako zwykły osadnik – los tysięcy repatriantów ze wschodnich rubieży.

Na mocy decyzji Państwowego Urzędu Repatriacyjnego, zatwierdzonej w lutym 1946 roku przez nieco wcześniej powołane Ministerstwo Ziem Odzy- skanych mąż otrzymał dom wraz z siedliskiem i nadziałem ziemi w Rabiążu na wyspie Wolin. Wkrótce, tuż po ślubie, nie wiedząc nawet dokładnie gdzie jest ta wyspa – wraz z rodzicami przeniosłam się do męża na owe nowe, choć zarazem prastare przecież, słowiań- skie ziemie…

Mąż niebawem podjął studia na Politechnice Szczecińskiej, powierzając prowadzenie gospodarstwa teściom, to jest moim rodzicom – rolnikom od urodzenia, mnie zaś opiekę nad dziećmi: niespełna rocznym synem i oczekiwaną jeszcze córeczką - oraz domem…

Los nie był jednak dla nas zbyt łaskawy. Już pod koniec 1949 lub na początku 1950 roku lokalne władze uzyskały jakieś informacje o „akowskiej” przeszłości męża i na tej podstawie zakwestionowały jego tytuł do osiedlenia.

W konsekwencji cofnęły decyzję o nadaniu ziemi i zażądały jej wykupu, na co po prostu nie było nas stać, to zaś oznaczało konieczność porzucenia gospodarstwa i przeniesienia się do miasta z obowiązkiem spłaty zaległego rzekomo „czynszu dzierżawnego”.

Jako pierwszy, pracę poza rolnictwem znalazł mój ojciec właśnie w FWP w Międzyzdrojach, uzyskując jednocześnie niewielkie mieszkanie w suterenie DW Huragan przy ul. Cichej; tam też ściągnął resztę rodziny…

Mąż – by podjąć pracę (o którą zresztą nie było wówczas trudno dla osób z jego wykształceniem; „akowską” przeszłość wszakże często później mu wypominano, zwykle motywując tym określone decyzje awansowe, co mąż zawsze znosił z goryczą, lecz i z godnością!) musiał naturalnie przerwać studia i zamieszkać wraz z nami. Konieczność tą – a my wraz z nim – zawsze jednak uważał za opatrznościową!

Niebawem dały jednak o sobie znać dawniejsze schorzenia, skutkujące gwałtownym pogorszeniem stanu zdrowia, a w dalszej perspektywie – mimo troskliwej opieki lekarskiej - przedwczesną śmiercią w dniu 9 maja 1983 roku.

Odnotować może przy tym warto, iż bez- pośrednią przyczyną zgonu – zdaniem lekarzy – była zapaść naczyniowa spowodowana gangreną, będąca odległym skutkiem wadliwie leczonych odmrożeń, których – jak o tym wyżej wspomniałam – nabawił się on w trakcie ucieczki z sowieckiego łagru.

Składamy serdeczne podziękowania synowi Panu Stanisławowi Podmostko oraz wnukowi Remigiuszowi Pender za udostępnienie materiałów.

Wspomnienia spisane przez żonę Pana Bolesława
Julię Zofię Podmostko

Archiwalna Strona