Archiwalna Strona "Moje życie to tenis" – Jacek Wandachowicz - Nieruchomości, działki, sprzedaż, imprezy Międzyzdroje

wstecz

strefa mieszkańca

strefa turysty

Rozmowa z Jackiem Wandachowiczem – zawodnikiem i trenerem tenisa stołowego UKS Chrobry Międzyzdroje, człowiekiem związanym ze sportem od 30 lat.

- Jak zaczynał Pan swoją przygodę ze sportem?

- Swoją przygodę ze sportem rozpocząłem w wieku 6 lat od gry w szachy. Byłem jednak zbyt energicznym dzieckiem, dlatego mój tata zaprowadził mnie na salę, gdzie trenowała mama. Pochodzę z rodziny o sportowych korzeniach.

Mama czynnie uprawiała tenis stołowy. Jako reprezentantka Polski uczestniczyła w igrzyskach paraolimpijskich w Sydney i w Atlancie. W Atlancie zajęła IV miejsce. Zabrakło jej 3 punktów, aby zdobyć medal. Udało się rok później, gdy została Mistrzynią Świata wśród osób niepełnosprawnych w swojej grupie. Tato jeździ na handbikach.

Został powołany do kadry narodowej w tej kategorii. W pucharze świata zajął 7. miejsce. Pochodzę ze Szczecina, więc pierwszym moim klubem sportowym był „Kusy Szczecin”, potem przeszedłem do „Stali Stocznia Szczecin”, a jako student byłem zawodnikiem „AZS AWF Gdańsk”. Po drodze był jeszcze klub w Płocku, gdzie grałem w ekstraklasie. Jeden sezon zagrałem w II Bundeslidze w Niemczech. Jestem z tego bardzo dumny, bo Bundesliga jest najsilniejszą ligą w Europie. Grają w niej zawodnicy ze światowych list i nikt tam nie jest z przypadku.

- Największe osiągnięcia sportowe?

- W III klasie szkoły podstawowej byłem wicemistrzem Polski w swojej kategorii wiekowej. Zdobyłem również brązowy medal na Młodzieżowych Mistrzostwach Polski w grze pojedynczej. Jako senior - w latach 2011 oraz 2012 - byłem o krok od zdobycia medalu w Mistrzostwach Polski Seniorów. Zabrakło trochę szczęścia i koncentracji. W sumie zająłem V miejsce, ale i tak było to moje ogromne osiągnięcie w kategorii seniorów. W sporcie bardzo ważne jest szczęście, poparte ciężką pracą i talentem.

Najważniejszym i największym, w mojej ocenie, osiągnięciem sportowym było zdobycie złotego medalu w Mistrzostwach Polski Młodzieżowców w grze mieszanej w 1999 roku. Byłem wtedy bardzo młodym człowiekiem i nie spodziewałem się tego. O mało co nie odpadłem z gry. W trakcie trwania zawodów potrafiłem jednak skoncentrować się na wyniku - w pewnym momencie odblokowałem się i po prostu grałem jak natchniony. Gdyby tego samego dnia odbyły się zawody w grze pojedynczej to jestem pewien, że udało by mi się je wygrać. Fajnie jest być mistrzem Polski. Pamiętam to uczucie do dzisiaj. Tego kupić nie można.

- A jako trener? Jak wygląda Pańska droga trenerska? 

- Trenerem tenisa stołowego jestem od 2002 roku, czyli już od 14 lat. Zdobyłem uprawnienia trenerskie i rok przepracowałem jako trener tenisa stołowego w Szczecinie. Po roku pracy otrzymałem zaproszenie od prezesa Waldemara Witkowskiego aby zająć się klubem w Międzyzdrojach. Postanowiliśmy z żoną spróbować.

13 lat temu przeprowadziliśmy się do Międzyzdrojów i wspólnie zaczęliśmy szkolić zawodników „Chrobrego”. Jako trenerzy podzieliliśmy się obowiązkami. Żona Sylwia prowadzi grupy młodsze, ja te starsze oraz I ligę kobiet. Na swoim koncie mamy już medale Mistrzostw Polski. Wioletta Witkowska zdobyła brązowy medal Mistrzostw Polski w grze mieszanej kadetów, a trenowane przeze mnie inne zawodniczki zdobywały medale w kategorii młodzieżowców.

Wymienić tu należy Sylwię Składanek, Anię Zielińską, Joasię Kiedrowską. Warto podkreślić, że jako jedyny klub w województwie prowadzimy szkolenie we wszystkich kategoriach wiekowych. Szkolenie rozpoczynamy od grupy 6 – 7 latków, szkolimy również żaków, młodzików, kadetów, juniorów i seniorów. W sekcji tenisa stołowego Chrobrego jest ponad czterdziestu licencjonowanych zawodników oraz grupa najmłodszych dzieci, które jeszcze nie jeżdżą na zawody. Tak więc razem jest nas ok. 60 osób. 

- Ile pokoleń już Pan wytrenował?

Licząc 6 lat, to już dwa pokolenia. W tym czasie zawodnicy UKS Chrobry co roku są najlepszym klubem spośród ponad 20 klubów tenisowych województwa zachodniopomorskiego. Można powiedzieć, że jako klub zdecydowanie dominujemy w regionie. W ogólnej klasyfikacji punktowej nasz klub zdobywa ponad dwukrotnie więcej punktów niż kluby zajmujące II i III miejsce w tym zestawieniu.

- A na czym polega ta punktacja? - W punktacji klubowej sezonu brane są pod uwagę zarówno wyniki z rozgrywek ligowych – drużynowych, jak i rozgrywki indywidualne zawodników. Każdy zawodnik - uzyskując wynik na zawodach lub w lidze, zdobywa punkty i pracuje na wynik swojego klubu w sezonie tenisowym.

- Co zawdzięcza Pan tenisowi?

- Żonę Sylwię. Żonę poznałem właśnie dzięki tenisowi, bo Sylwia, tak jak i ja, jest zawodniczką i trenerką tenisa stołowego. Spotkaliśmy się na obozie sportowym i tak wspólnie idziemy przez życie, dzieląc pasję sportową.

- Jak przekłada się sport na Wasze życie prywatne? 

- Sport zajmuje większą część naszego życia. Jeżeli dwie osoby uprawiają czynnie sport, to na pewno jest dużo łatwiej. Sezon tenisowy rozpoczyna się przygotowaniami w sierpniu, a zawody i liga ruszają już od września. Sezon kończymy w czerwcu roku następnego.

W tym czasie praktycznie każdy weekend spędzamy na turniejach i uczestniczymy w rozgrywkach ligowych. Często towarzyszy nam syn Michał, który praktycznie nie miał wyjścia i wychował się na hali sportowej w Międzyzdrojach. Trenowanie syna to nie jest ani prosta, ani łatwa sprawa.

Staram się go nie zmuszać, ale wiem, że aby osiągać wyniki trzeba trenować systematycznie i przynajmniej 3 godz. dziennie spędzać na sali. Przed nim jeszcze bardzo długa droga. Czasami chciałbym aby Michała trenował ktoś inny, gdyż związek emocjonalny i relacje rodzicielskie nie pomagają w treningu. 

- A poza sezonem tenisowym? Jak upływa Wam czas?

- Staramy się odpoczywać poza salą treningową, najchętniej w plenerze. Lubimy podróżować, trochę leniuchujemy. Lubię polskie góry – szczególnie Tatry. Uważam, że Polska to piękny kraj, pełen zieleni i różnorodnego krajobrazu. Lubię wypoczywać w górach zarówno zimą, jak i latem. Zimą jeżdżę na nartach, a latem lubię zdobywać górskie szczyty.

- Czy coś szczególnego przytrafiło Panu się w życiu? Coś co zapadło szczególnie w pamięć?

- Tak, w marcu 2012r. wracając z Mistrzostw Polski w Wieliczce wsiadłem z kolegą do pociągu, który wykoleił się po Szczekocinami. Tylko dlatego, że wsiedliśmy do wagonów znajdujących się na końcu składu nic nam się nie stało. Pamiętam, że wszystko działo się jak w filmie.

Potężne uderzenie i ogromny huk. Tak naprawdę ogrom tego co się stało uświadomiłem sobie dopiero po czasie, kiedy udzieliłem wywiadu w TVN24. Po emisji rozdzwoniły się telefony. Odebrałem ich około setki. I to ludzie mi uświadomili, że tak naprawdę dostałem drugie życie. Nadal jeżdżę pociągami, nie boję się, ale gdzieś coś pozostało w mojej pamięci. Od tego czasu wolę jednak przemieszczać się samochodem.

- Dziękuję za rozmowę.
Rozmawiała Anetta Czyżak Referat Promocji i Współpracy z Zagranicą

Archiwalna Strona